To już druga wycieczka tego sezonu do naszej ulubionej Doliny Baryczy gdzie można odpocząć od górskich podjazdów i technicznych zjazdów. Pojechaliśmy tam ponownie żeby wypocząć i obcować z dziką przyrodą a na rowerze pojeździć bardzo rekreacyjnie. Mieliśmy na celu również zrobić ciekawe zdjęcia oraz film a to wymagało dużo postojów.
Ponownie pojechałem tam z Markiem ale tym razem zaplanowaliśmy inną trasę, we wschodniej części Doliny Baryczy. Dlatego też wsiedliśmy do pociągu na dworcu Wrocław-Mikołajów i pojechaliśmy do Milicza. Naszym celem była trasa do Antonina, miejscowości leżącej w pobliżu Ostrowa Wielkopolskiego. Oczywiście mieliśmy też ochotę na smażoną rybkę, której od tak dawna poszukiwaliśmy w Dolinie Baryczy. Według mapy smażalnia miała być przy drodze krajowej między Antoninem a Ostrowem Wlk. i tam też się udaliśmy.
Pogoda tym razem nie była już tak słoneczna jak ostatnio. Chmury zasnuły niebo na dobre i nawet kilka razy złapał nas przelotny deszcz na trasie. Słońce pokazało się tylko na samym początku kiedy wysiedliśmy w Miliczu a potem podczas powrotu na pociąg do Wrocławia. Były też plusy takiej pogody gdyż odpoczęliśmy od męczących upałów, które w czerwcu i lipcu dawały się bardzo we znaki.
Wysiedliśmy z pociągu. Najpierw trzeba było zaopatrzyć się w napoje i węglowodany niezbędne do pokonania długiej trasy. Szkoda tylko, że nie pomyśleliśmy o środku przeciwko komarom, które w pobliżu stawów nie pozwoliły nam się zatrzymać nawet na chwilę. Po zakupach jeszcze tylko sprawdziliśmy na mapie jak wyjechać z Milicza potem kilka słów do kamery i ruszyliśmy w trasę. Dystans, który mieliśmy w planie pokonać tego dnia to około 120km a trzeba było jeszcze zdążyć na pociąg powrotny.
Po wyjeździe z Milicza czekał nas odcinek szosą. W pierwszej miejscowości, Duchowo ukazał się nam stary drewniany wiatrak. Według mapy był to koźlak, który służył kiedyś do wyrabiania mąki na żarnach. Ta drewniana ruina zrobiła na nas spore wrażenie i zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę by zrobić zdjęcia i krótki film. Po kilku kilometrach jazdy szosą przez pola i lasy, zjechaliśmy w teren. Teraz czekał nas przyjemny odcinek leśną ubitą drogą między Luboradowem a Kuźnicą Czeszycką. W środku tego lasu znajduje się mały staw, przy którym wybudowano drewnianą wiatę i niewielkie molo. Zaczęło lekko kropić więc zatrzymaliśmy się tam i schroniliśmy przed deszczem.
W Kuźnicy Czeszyckiej znajduje się Piekarnia Familijna. Bardzo znana i ceniona za swoje doskonałe wyroby nie tylko w Dolinie Baryczy ale także na całym Dolnym Śląsku i w innych województwach. Zaraz za Kuźnicą wyjechaliśmy z woj. dolnośląskiego i znaleźliśmy się w wielkopolskim. Od samej granicy czekał nas kilkukilometrowy odcinek lasem aż do miejscowości Sośnie. Po drodze minęliśmy pomnik przyrody - dąb Jan, który zachwycił nas swoimi rozmiarami i liczył sobie ładnych kilkaset lat. Na naszej trasie spotkaliśmy wiele takich dębów a w całej Dolinie Baryczy występuje ich znacznie więcej. Przy dębie Jan nie zatrzymaliśmy się na długo gdyż ze względu na znajdujące się w pobliżu stawy, zostaliśmy zaatakowani przez chmary komarów. Kilka szybkich ujęć i ruszyliśmy w dalszą drogę. Kawałek dalej minęliśmy dwór myśliwski Lipskich w Możdżanowie i znajdującą się nieopodal zagrodę dzików. Nie udało nam się niestety zobaczyć tych zwierząt ale nasze oczy ucieszył myśliwski dworek z wieżyczką, który również warto zobaczyć przejeżdżając w pobliżu.
Dalej nasza droga prowadziła aleją lipową a później dębową cały czas przez las. Mijaliśmy tam niewielkie stawy i mokradła. Na szczęście komary nie były dla nas odczuwalne gdyż nie robiliśmy sobie żadnych postojów. Dojechaliśmy do Sośni. Tam zatrzymaliśmy się koło kamiennej fontanny aby kolejny raz popatrzeć na mapę. W ciągu całej wyprawy mapa była często rozkładana ponieważ zdarzało się nam pomylić drogę. W niektórych przypadkach szlaki były bardzo źle oznakowane i nie mieliśmy pewności czy jedziemy w dobrym kierunku.
Z Sośnic pojechaliśmy szosą do miejscowości Kałkowskie, stamtąd lasem wzdłuż rowerowego szlaku do Czarnylasu i tak znaleźliśmy się u celu - w Antoninie. Miejscowość ta słynie z pięknego drewnianego pałacu myśliwskiego, który został wzniesiony nad stawem Szperek przez księcia Radziwiłła w latach 1821-26. Dziś pałac służy jako hotel i restauracja. Kolejnym urokiem Antonina jest park z licznymi pomnikowymi dębami. Otaczają one również pałac myśliwski. Pierwszy z nich mijaliśmy zaraz po wjeździe do miejscowości a następne wzdłuż niebieskiego szlaku jadąc przez lasy od Antonina w kierunku Ostrowa Wlk. To zgrupowanie pomnikowych dębów jest największe w Polsce zaraz po słynnych dębach Rogalińskich. Kolejną ciekawostką jest fakt, że Antonin upodobał sobie Fryderyk Chopin, który bywał tutaj wielokrotnie.
Niestety nie mogliśmy już tracić czasu na dłuższy postój i nawet nie widzieliśmy myśliwskiego pałacu. Teraz trzeba było znaleźć dobre miejsce na obiad i zdążyć na pociąg powrotny. Tym razem udało nam się znaleźć smażalnię ryb. Znajdowała się dokładnie tam gdzie pokazywała nam mapa czyli przy drodze krajowej przed Ostrowem Wlk. Niestety tego dnia było tam tak wielu klientów i tak wysokie ceny, że pojechaliśmy poszukać innej restauracji. Długo kręciliśmy się po przedmieściach Ostrowa, aż w końcu zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji. Tam zjedliśmy porządny obiad jak na kolarzy przystało. Zupa oraz ryż z mięsem i zestawem surówek podniosły nas na nogi i pozwoliły jechać w dalsza drogę.
Teraz już mogliśmy spokojnie wracać na pociąg. Na początku w planach był powrót z Międzyborza. Jednak wycieczka trochę nam się wydłużyła u musieliśmy jechać na pociąg do Odolanowa gdzie było nam znacznie bliżej. Teraz pozostała już tylko szosa. Jednak do przyjazdu pociągu pozostało niewiele czasu i teraz liczyła się już każda minuta. Tylko na chwilę zatrzymaliśmy się przy stawach w Trzcielinach żeby zrobić tam ostanie zdjęcia. Udało się, zdążyliśmy na pociąg i wróciliśmy do Wrocławia zgodnie z planem.
Tak wyglądała nasza druga wyprawa do dzikiej Doliny Baryczy. Liczne zabytki architektury i przyrody wzbogaciły nas o nowe wrażenia a trasa, którą przemierzyliśmy na rowerach dała nam satysfakcję. Mimo sporego dystansu jaki pokonaliśmy, około 100 km, nie czuliśmy się wykończeni ze względu na płaski teren, o którym w górach można zapomnieć.
Po raz drugi chciałbym napisać, że Dolinę Baryczy bardzo gorąco polecamy! Jesteśmy jej miłośnikami i ciągle jeszcze kryje przed nami wiele ciekawych miejsc, które będziemy co roku zdobywać. Zachęcamy każdego aby odkrywał w niej dzikie zakątki i znalazł tam coś dla siebie.
Tekst: Krzysztof Reczek
Zdjęcia: Krzysztof Reczek i Marek Wasicionek