Portfolio Category: Sezon 2010

Dolina Baryczy: Milicz- Ostrów Wlkp.

To już druga wycieczka tego sezonu do naszej ulubionej Doliny Baryczy gdzie można odpocząć od górskich podjazdów i technicznych zjazdów. Pojechaliśmy tam ponownie żeby wypocząć i obcować z dziką przyrodą a na rowerze pojeździć bardzo rekreacyjnie. Mieliśmy na celu również zrobić ciekawe zdjęcia oraz film a to wymagało dużo postojów.

Ponownie pojechałem tam z Markiem ale tym razem zaplanowaliśmy inną trasę, we wschodniej części Doliny Baryczy. Dlatego też wsiedliśmy do pociągu na dworcu Wrocław-Mikołajów i pojechaliśmy do Milicza. Naszym celem była trasa do Antonina, miejscowości leżącej w pobliżu Ostrowa Wielkopolskiego. Oczywiście mieliśmy też ochotę na smażoną rybkę, której od tak dawna poszukiwaliśmy w Dolinie Baryczy. Według mapy smażalnia miała być przy drodze krajowej między Antoninem a Ostrowem Wlk. i tam też się udaliśmy.

Pogoda tym razem nie była już tak słoneczna jak ostatnio. Chmury zasnuły niebo na dobre i nawet kilka razy złapał nas przelotny deszcz na trasie. Słońce pokazało się tylko na samym początku kiedy wysiedliśmy w Miliczu a potem podczas powrotu na pociąg do Wrocławia. Były też plusy takiej pogody gdyż odpoczęliśmy od męczących upałów, które w czerwcu i lipcu dawały się bardzo we znaki.

Wysiedliśmy z pociągu. Najpierw trzeba było zaopatrzyć się w napoje i węglowodany niezbędne do pokonania długiej trasy. Szkoda tylko, że nie pomyśleliśmy o środku przeciwko komarom, które w pobliżu stawów nie pozwoliły nam się zatrzymać nawet na chwilę. Po zakupach jeszcze tylko sprawdziliśmy na mapie jak wyjechać z Milicza potem kilka słów do kamery i ruszyliśmy w trasę. Dystans, który mieliśmy w planie pokonać tego dnia to około 120km a trzeba było jeszcze zdążyć na pociąg powrotny.

Po wyjeździe z Milicza czekał nas odcinek szosą. W pierwszej miejscowości, Duchowo ukazał się nam stary drewniany wiatrak. Według mapy był to koźlak, który służył kiedyś do wyrabiania mąki na żarnach. Ta drewniana ruina zrobiła na nas spore wrażenie i zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę by zrobić zdjęcia i krótki film. Po kilku kilometrach jazdy szosą przez pola i lasy, zjechaliśmy w teren. Teraz czekał nas przyjemny odcinek leśną ubitą drogą między Luboradowem a Kuźnicą Czeszycką. W środku tego lasu znajduje się mały staw, przy którym wybudowano drewnianą wiatę i niewielkie molo. Zaczęło lekko kropić więc zatrzymaliśmy się tam i schroniliśmy przed deszczem.

W Kuźnicy Czeszyckiej znajduje się Piekarnia Familijna. Bardzo znana i ceniona za swoje doskonałe wyroby nie tylko w Dolinie Baryczy ale także na całym Dolnym Śląsku i w innych województwach. Zaraz za Kuźnicą wyjechaliśmy z woj. dolnośląskiego i znaleźliśmy się w wielkopolskim. Od samej granicy czekał nas kilkukilometrowy odcinek lasem aż do miejscowości Sośnie. Po drodze minęliśmy pomnik przyrody - dąb Jan, który zachwycił nas swoimi rozmiarami i liczył sobie ładnych kilkaset lat. Na naszej trasie spotkaliśmy wiele takich dębów a w całej Dolinie Baryczy występuje ich znacznie więcej. Przy dębie Jan nie zatrzymaliśmy się na długo gdyż ze względu na znajdujące się w pobliżu stawy, zostaliśmy zaatakowani przez chmary komarów. Kilka szybkich ujęć i ruszyliśmy w dalszą drogę. Kawałek dalej minęliśmy dwór myśliwski Lipskich w Możdżanowie i znajdującą się nieopodal zagrodę dzików. Nie udało nam się niestety zobaczyć tych zwierząt ale nasze oczy ucieszył myśliwski dworek z wieżyczką, który również warto zobaczyć przejeżdżając w pobliżu.

Dalej nasza droga prowadziła aleją lipową a później dębową cały czas przez las. Mijaliśmy tam niewielkie stawy i mokradła. Na szczęście komary nie były dla nas odczuwalne gdyż nie robiliśmy sobie żadnych postojów. Dojechaliśmy do Sośni. Tam zatrzymaliśmy się koło kamiennej fontanny aby kolejny raz popatrzeć na mapę. W ciągu całej wyprawy mapa była często rozkładana ponieważ zdarzało się nam pomylić drogę. W niektórych przypadkach szlaki były bardzo źle oznakowane i nie mieliśmy pewności czy jedziemy w dobrym kierunku.

Z Sośnic pojechaliśmy szosą do miejscowości Kałkowskie, stamtąd lasem wzdłuż rowerowego szlaku do Czarnylasu i tak znaleźliśmy się u celu - w Antoninie. Miejscowość ta słynie z pięknego drewnianego pałacu myśliwskiego, który został wzniesiony nad stawem Szperek przez księcia Radziwiłła w latach 1821-26. Dziś pałac służy jako hotel i restauracja. Kolejnym urokiem Antonina jest park z licznymi pomnikowymi dębami. Otaczają one również pałac myśliwski. Pierwszy z nich mijaliśmy zaraz po wjeździe do miejscowości a następne wzdłuż niebieskiego szlaku jadąc przez lasy od Antonina w kierunku Ostrowa Wlk. To zgrupowanie pomnikowych dębów jest największe w Polsce zaraz po słynnych dębach Rogalińskich. Kolejną ciekawostką jest fakt, że Antonin upodobał sobie Fryderyk Chopin, który bywał tutaj wielokrotnie.

Niestety nie mogliśmy już tracić czasu na dłuższy postój i nawet nie widzieliśmy myśliwskiego pałacu. Teraz trzeba było znaleźć dobre miejsce na obiad i zdążyć na pociąg powrotny. Tym razem udało nam się znaleźć smażalnię ryb. Znajdowała się dokładnie tam gdzie pokazywała nam mapa czyli przy drodze krajowej przed Ostrowem Wlk. Niestety tego dnia było tam tak wielu klientów i tak wysokie ceny, że pojechaliśmy poszukać innej restauracji. Długo kręciliśmy się po przedmieściach Ostrowa, aż w końcu zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji. Tam zjedliśmy porządny obiad jak na kolarzy przystało. Zupa oraz ryż z mięsem i zestawem surówek podniosły nas na nogi i pozwoliły jechać w dalsza drogę.

Teraz już mogliśmy spokojnie wracać na pociąg. Na początku w planach był powrót z Międzyborza. Jednak wycieczka trochę nam się wydłużyła u musieliśmy jechać na pociąg do Odolanowa gdzie było nam znacznie bliżej. Teraz pozostała już tylko szosa. Jednak do przyjazdu pociągu pozostało niewiele czasu i teraz liczyła się już każda minuta. Tylko na chwilę zatrzymaliśmy się przy stawach w Trzcielinach żeby zrobić tam ostanie zdjęcia. Udało się, zdążyliśmy na pociąg i wróciliśmy do Wrocławia zgodnie z planem.

Tak wyglądała nasza druga wyprawa do dzikiej Doliny Baryczy. Liczne zabytki architektury i przyrody wzbogaciły nas o nowe wrażenia a trasa, którą przemierzyliśmy na rowerach dała nam satysfakcję. Mimo sporego dystansu jaki pokonaliśmy, około 100 km, nie czuliśmy się wykończeni ze względu na płaski teren, o którym w górach można zapomnieć.

Po raz drugi chciałbym napisać, że Dolinę Baryczy bardzo gorąco polecamy! Jesteśmy jej miłośnikami i ciągle jeszcze kryje przed nami wiele ciekawych miejsc, które będziemy co roku zdobywać. Zachęcamy każdego aby odkrywał w niej dzikie zakątki i znalazł tam coś dla siebie.

Tekst: Krzysztof Reczek
Zdjęcia: Krzysztof Reczek i Marek Wasicionek

więcej

Bieszczady – Jezioro Solińskie

W Bieszczadach spędziliśmy siedmiodniowy urlop. Pojechałem tam tylko z Ewą ponieważ pozostali klubowicze mieli przed sobą wyjazd w Alpy i przygotowywali się do wyprawy.

Wybraliśmy małą miejscowość Zwierzyń, która znajduje się w pobliżu Jeziora Myczkowskiego i Solińskiego. Zwierzyń leży w pobliżu rzeki San, która w tym miejscu tworzy piękne pokryte roślinnością rozlewiska. Większa część miejscowości znajduje się na półwyspie okrążonym przez San i można się tam dostać przejeżdżając przez bardzo wąski stalowy most. Noclegi zarezerwowaliśmy w pensjonacie ?Pod Jesionami? u bardzo serdecznej pani Lucynki,do której bardzo polecamy przyjechać.

Pierwszego dnia naszego pobytu w Bieszczadach okrążyliśmy na rowerach J. Solińskie. Jest to piękny zbiornik wodny otoczony górami i powstały w 1968 r. poprzez spiętrzenie rzeki Sanu i Solinki dzięki największej w Polsce zaporze. Zalana została dawna wieś Solina, której budynki do dziś znajdują się na dnie jeziora. Zobaczyliśmy zaporę z bliska, która była rzeczywiście ogromna i zrobiła na nas wrażenie. Rozciągał się z niej widok na jezioro i otaczające je pasmo górskie. Po obejrzeniu zapory udaliśmy się szosą do wsi Teleśnicy Oszwarowej leżącej w pobliżu jeziora. Tam trafiliśmy na niebieski szlak, który wyprowadził nas na szosę w miejscowości Chrewt w miejscu gdzie potok Czarny wpływa do jeziora. Szlak niebieski od Teleśnicy Oszwarowej do Chrewtu to bardzo ciekawa trasa i godna polecenia. Sporym utrudnieniem jest błoto, które leży tam chyba przez cały rok. Trasa nie jest zbyt trudna technicznie. Lekkie podjazdy i zjazdy wąską ścieżką głównie w lesie i gdzieniegdzie małe polanki z pięknymi widokami na pobliskie góry. Szczególną polaną była ta na wzgórzu, z której rozciągał się piękny widok na zatokę potoku Czarnego w pobliżu Chrewtu. Zjechaliśmy nią w dół, potem jeszcze kawałek ścieżką przez las i znaleźliśmy się na polance ze stadem krów pasących się na trawie. To był niecodzienny widok, kiedy przejeżdżaliśmy przez most i widzieliśmy jak stojące w potoku stado pije wodę i chłodzi się. W Chrewcie zatrzymaliśmy się na obiedzie w smażalni ryb. Po sytym posiłku i odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną do Zwierzynia. Mieliśmy przed sobą długi (40 km) odcinek szosą gdzie szybko zastała nas noc. Klimat był wyjątkowy. Z szosy mogliśmy co chwilę podziwiać piękne uroki J. Solińskiego z odbijającym się w wodzie księżycem i słyszeć głosy wczasowiczów siedzących przy ognisku nad brzegiem. Zmęczeni i ubłoceni ale pełni wrażeń z przebytej beskidzkiej trasy wróciliśmy późną nocą do pensjonatu.

Drugiego dnia wybraliśmy się do Komańczy by zobaczyć tam piękną drewnianą cerkiew zrekonstruowaną po pożarze z 2006 r. Pogoda zapowiadała się bardzo słonecznie więc spragnieni jazdy ruszyliśmy w drogę. Ze Zwierzynia kierowaliśmy się na Baligród ale skróciliśmy sobie drogę przeprawiając się w bród Sanu, żeby nie jechać naokoło przez Lesko. Musieliśmy tylko znaleźć odpowiednie miejsce na przeprawę. Udało nam się trafić tam gdzie przez San przejeżdżały samochody terenowe i rzeka sięgała trochę powyżej kolan a dno było czyste i kamieniste. Zdjęliśmy buty i z rowerami w górze kroczek po kroczku zaczęliśmy przechodzić na drugą stronę. Kamienie były śliskie i bardzo ugniatały w stopy. Nurt był na szczęście nie groźny ale musiałem pomóc Ewie bo miała trudności gdyż rower bardzo jej ciążył. Nie trwało to długo. Przeprawiliśmy się na drugi brzeg i pojechaliśmy w dalszą drogę. Szosą dotarliśmy do Baligrodu a stamtąd zaczęła się szutrowa droga, która doprowadziła nas na Przełęcz Żebrak. Do przełęczy mieliśmy przed sobą długi i dość męczący podjazd w lesie. Po drodze mijaliśmy charakterystyczne w Bieszczadach wypały drewna, w których powstaje węgiel drzewny. Są to pordzewiałe stalowe piece ustawione w skupiskach. W piecach tych umieszcza się drewno, z którego powstaje węgiel. Przełęcz Żebrak mieści się między szczytem Chryszczatej (997 m n.p.m.) a Jaworne. Pod Chryszczatą znajdują się Jeziorka Duszatyńskie, małe porośnięte roślinnością wodną oczka ukryte w lesie. Nie widzieliśmy ich jednak z bliska ale ponoć są warte zobaczenia. Z przełęczy zjechaliśmy do Mikowa. Dalej przez Duszatyn i Prełuki dotarliśmy do Komańczy. Na tym odcinku szutrowa droga była już lekka, przyjemna i cały czas po płaskim. Urozmaiceniem były aż cztery przejazdy przez potok Osławę. Tym razem mogliśmy śmiało przeprawić się w bród nie schodząc z rowerów gdyż woda była płytka a na kamienistym dnie ułożono betonowe płyty aby można było przejechać samochodem. Ewa trochę umoczyła buty ale widać na zamieszczonych fotografiach jak sprawnie można było przejechać. Przed samą Komańczą pokonaliśmy jeszcze dość stromy podjazd. Za nim już tylko zjazd i byliśmy na miejscu. Przez chwilę szukaliśmy cerkwi aż w końcu ukazała się nam za drzewami na wzgórzu i widoczne były cztery wieżyczki. Rekonstrukcja bardzo przypominała dawną cerkiew, która spłonęła w 2006r. Była pięknie wykończona lecz trwały jeszcze prace i nie mogliśmy wejść do środka a jedynie dokładnie obejrzeliśmy ją z zewnątrz. Teraz przyszedł czas na uzupełnienie płynów i porządny ciepły posiłek. Tym razem zamiast smażalni ryb wybraliśmy małą przydrożną restaurację. Tam po obiedzie i odpoczynku przeglą0dając mapę obraliśmy drogę powrotną. Podobnie jak dzień wcześniej, czekał nas powrót szosą na dystansie około 40km. Tym razem pokonaliśmy kilka długich i ciężkich podjazdów a na trasie mogliśmy podziwiać widoki na Bieszczady rozciągające się po horyzont. Ostatni męczący podjazd czekał nas za Tarnawą Górną, a po nim mogliśmy odpocząć na długim zjeździe do Leska. Tym razem pojechaliśmy drogą okrężną właśnie przez Lesko nie zaś na skróty pokonując San w bród podobnie jak rano. Nie mieliśmy ochoty iść nocą po kolana w płynącej wodzie z rowerami w górze. W Lesku zastała nas noc. Stamtąd jeszcze kilka kilometrów musieliśmy pokonać jadąc bardzo ruchliwą drogą w kierunku Uherców Mineralnych. Uznaliśmy, że to nie jest dobry pomysł i przed Uhercami skróciliśmy sobie drogę wjeżdżając w teren. Woleliśmy nocny przejazd przez las niż mijające nas z dużą prędkością samochody. Mimo to nocny przejazd w lesie nie należał do najprzyjemniejszych ale pokonaliśmy ten odcinek i wyjechaliśmy tunelem pod torami kolejowymi na szosę, która doprowadziła nas do pensjonatu ?Pod Jesionami?.

Trzeciego dnia wybraliśmy się na pieszą wędrówkę po Połoninie Wetlińskiej razem z naszymi znajomymi, którzy kiedyś jeździli w naszym klubie a teraz przyjechali na urlop w okolice Przemyśla. Następnego dnia zrobiliśmy z Ewą małą wycieczkę do Równi żeby zobaczyć cerkwie. Przejdę więc od razu do dnia piątego, w którym wybrałem się na długą samotną wycieczkę w dzikie rejony Bieszczad w okolice wsi Sękowiec. Przepływający tamtędy San jest kręty i płynie między górami a w dolinkach znajdują się niewielkie polanki i ruiny po dawnych wioskach. Drogi są tam bardzo dobrze przejezdne i głównie szutrówki więc na wycieczki rowerowe świetnie się nadają. Oprócz przyjemnej jazdy można też zobaczyć ruiny cerkwi, młyna i mostu nad Sanem. Ja ich akurat nie miałem okazji zobaczyć gdyż musiałem pokonać długi dystans tego dnia i nie traciłem już czasu zjeżdżając z głównej szutrowej drogi. Ze Zwierzynia czekał mnie długi odcinek szosą do miejscowości Rajskie w miejscu gdzie San wpływa do J. Solińskiego. To była mocna rozgrzewka przed wjazdem w teren, gdzie zaczynało się prawdziwe obcowania z bieszczadzką przyrodą. Po zjeździe z szosy jechałem wzdłuż Sanu aż do mostu. Na tym odcinku San jest przepięknym płytkim potokiem o krystalicznie czystej wodzie a jego dno kamieniste z widocznymi warstwami skalnymi. Szutrowa droga lekko wznosiła się do góry a las stopniowo przerzedzał się i odsłaniał widok na pobliskie góry. Ten odcinek trasy do Sękowca był bardzo kręty, bogaty w podjazdy i zjazdy, a miejscami na powierzchni widać było pozostałości po starym asfalcie. Na lewo płynął San, którego nie było już widać z drogi a tylko lasy i dzikie polany w dole. Na jednej z tych polan między drzewami były ukryte ruiny cerkwi, które ledwo dostrzegłem z daleka. Ten widok był wyjątkowy i brakowało tam jeszcze stada żubrów, które zamieszkują Bieszczady. Wpatrywałem się dobrze ale w przy takim upale żubry trzymają się w cieniu. Po drodze mijałem kolejne wypały oraz drwali przygotowujących drewno do wywózki z lasu. Wreszcie dotarłem do Sękowca. Tam zatrzymałem się na mały posiłek a czekając na swoje zamówienie zostałem zaczepiony przez turystów, którzy wypytywali mnie o mój rower i trasę, którą jechałem tego dnia. Na tym etapie wycieczki odczuwałem już lekkie zmęczenie a to dopiero połowa drogi. Po posiłku drogą asfaltową dotarłem dość sprawnie do Smolnika, małej wioski leżącej blisko granicy z Ukrainą. Dzień powoli zbliżał się do końca a teraz czekał mnie długi odcinek szutrową drogą przez las wzdłuż pasma górskiego Otryt. Po drodze napotkałem kilka jeleni, które wyszły z lasu na drogę a na widok rowerzysty uciekały w popłochu w zarośla. Robiło się coraz ciemniej a ja jechałem ile sił w nogach żeby wyjechać przed nocą z lasu na szosę. Nie chciałem jechać ponownie przez teren po ciemku a szczególnie w samotności. Udało się, dotarłem na szosę i wyjechałem w miejscu, które mijaliśmy z Ewą pierwszego dnia okrążając J. Solińskie. Teraz zapaliłem lampki w rowerze i miałem przed sobą jeszcze 40 km drogi do Zwierzynia. Zmęczenie dawało się już we znaki. Obolałe mięśnie i kark prosiły o odpoczynek. Było już bardzo ciemno ale ten odcinek szosy miałem już przerobiony więc nie musiałem zatrzymywać się by spoglądać na mapę. Jadąc tak mijałem dobrze znane widoki na jezioro nocą oraz wczasowiczów bawiących się na nocnych imprezach przy muzyce. Po łącznym dystansie około 140 km dojechałem wreszcie do Zwierzynia. Zmęczenie było ogromne ale satysfakcja z przejechanej trasy jeszcze większa.

Bieszczady były dla nas nowym wyzwaniem. Piękne Jezioro Solińskie, liczne cerkwie, łatwe i przyjemne szutrowe drogi a miejscami spore błoto i przejazdy przez potoczki. Z Ewą przemierzyliśmy na rowerach tylko część tych pięknych gór. Wiele jeszcze przed nami ale na pewno tam kiedyś wrócimy by poznać Bieszczady do końca. Polecamy bardzo!

Tekst: Krzysztof Reczek
Zdjęcia: Ewa Kryjak, Krzysztof Reczek.

więcej

Alpy – włochy i francja

[gallery link="file" ids="4222,4223,4224,4225,4226,4227,4228,4229,4230,4231,4232,4233,4234,4235,4236,4237,4238,4239,4240,4241,4242,4243,4244,4245,4246,4247,4248,4249,4250,4251,4252,4253,4254,4255,4256,4257,4258,4259,4260,4261,4262,4263,4264,4265,4266,4267,4268,4269,4270,4271,4272,4273,4274,4275,4276,4277,4278,4279,4280,4281,4282,4283,4284,4285,4286,4287,4288,4289,4290,4291,4292,4293,4294,4295,4296,4297,4298,4299,4300,4301,4302,4303,4304,4305,4306,4307,4308,4309,4310,4311,4312,4313,4314,4315,4316,4317,4318,4319,4320,4321,4322,4323,4324,4325,4326,4327,4328,4329,4330"]...
więcej