Bieszczady – Jezioro Solińskie

W Bieszczadach spędziliśmy siedmiodniowy urlop. Pojechałem tam tylko z Ewą ponieważ pozostali klubowicze mieli przed sobą wyjazd w Alpy i przygotowywali się do wyprawy.

Wybraliśmy małą miejscowość Zwierzyń, która znajduje się w pobliżu Jeziora Myczkowskiego i Solińskiego. Zwierzyń leży w pobliżu rzeki San, która w tym miejscu tworzy piękne pokryte roślinnością rozlewiska. Większa część miejscowości znajduje się na półwyspie okrążonym przez San i można się tam dostać przejeżdżając przez bardzo wąski stalowy most. Noclegi zarezerwowaliśmy w pensjonacie ?Pod Jesionami? u bardzo serdecznej pani Lucynki,do której bardzo polecamy przyjechać.

Pierwszego dnia naszego pobytu w Bieszczadach okrążyliśmy na rowerach J. Solińskie. Jest to piękny zbiornik wodny otoczony górami i powstały w 1968 r. poprzez spiętrzenie rzeki Sanu i Solinki dzięki największej w Polsce zaporze. Zalana została dawna wieś Solina, której budynki do dziś znajdują się na dnie jeziora. Zobaczyliśmy zaporę z bliska, która była rzeczywiście ogromna i zrobiła na nas wrażenie. Rozciągał się z niej widok na jezioro i otaczające je pasmo górskie. Po obejrzeniu zapory udaliśmy się szosą do wsi Teleśnicy Oszwarowej leżącej w pobliżu jeziora. Tam trafiliśmy na niebieski szlak, który wyprowadził nas na szosę w miejscowości Chrewt w miejscu gdzie potok Czarny wpływa do jeziora. Szlak niebieski od Teleśnicy Oszwarowej do Chrewtu to bardzo ciekawa trasa i godna polecenia. Sporym utrudnieniem jest błoto, które leży tam chyba przez cały rok. Trasa nie jest zbyt trudna technicznie. Lekkie podjazdy i zjazdy wąską ścieżką głównie w lesie i gdzieniegdzie małe polanki z pięknymi widokami na pobliskie góry. Szczególną polaną była ta na wzgórzu, z której rozciągał się piękny widok na zatokę potoku Czarnego w pobliżu Chrewtu. Zjechaliśmy nią w dół, potem jeszcze kawałek ścieżką przez las i znaleźliśmy się na polance ze stadem krów pasących się na trawie. To był niecodzienny widok, kiedy przejeżdżaliśmy przez most i widzieliśmy jak stojące w potoku stado pije wodę i chłodzi się. W Chrewcie zatrzymaliśmy się na obiedzie w smażalni ryb. Po sytym posiłku i odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną do Zwierzynia. Mieliśmy przed sobą długi (40 km) odcinek szosą gdzie szybko zastała nas noc. Klimat był wyjątkowy. Z szosy mogliśmy co chwilę podziwiać piękne uroki J. Solińskiego z odbijającym się w wodzie księżycem i słyszeć głosy wczasowiczów siedzących przy ognisku nad brzegiem. Zmęczeni i ubłoceni ale pełni wrażeń z przebytej beskidzkiej trasy wróciliśmy późną nocą do pensjonatu.

Drugiego dnia wybraliśmy się do Komańczy by zobaczyć tam piękną drewnianą cerkiew zrekonstruowaną po pożarze z 2006 r. Pogoda zapowiadała się bardzo słonecznie więc spragnieni jazdy ruszyliśmy w drogę. Ze Zwierzynia kierowaliśmy się na Baligród ale skróciliśmy sobie drogę przeprawiając się w bród Sanu, żeby nie jechać naokoło przez Lesko. Musieliśmy tylko znaleźć odpowiednie miejsce na przeprawę. Udało nam się trafić tam gdzie przez San przejeżdżały samochody terenowe i rzeka sięgała trochę powyżej kolan a dno było czyste i kamieniste. Zdjęliśmy buty i z rowerami w górze kroczek po kroczku zaczęliśmy przechodzić na drugą stronę. Kamienie były śliskie i bardzo ugniatały w stopy. Nurt był na szczęście nie groźny ale musiałem pomóc Ewie bo miała trudności gdyż rower bardzo jej ciążył. Nie trwało to długo. Przeprawiliśmy się na drugi brzeg i pojechaliśmy w dalszą drogę. Szosą dotarliśmy do Baligrodu a stamtąd zaczęła się szutrowa droga, która doprowadziła nas na Przełęcz Żebrak. Do przełęczy mieliśmy przed sobą długi i dość męczący podjazd w lesie. Po drodze mijaliśmy charakterystyczne w Bieszczadach wypały drewna, w których powstaje węgiel drzewny. Są to pordzewiałe stalowe piece ustawione w skupiskach. W piecach tych umieszcza się drewno, z którego powstaje węgiel. Przełęcz Żebrak mieści się między szczytem Chryszczatej (997 m n.p.m.) a Jaworne. Pod Chryszczatą znajdują się Jeziorka Duszatyńskie, małe porośnięte roślinnością wodną oczka ukryte w lesie. Nie widzieliśmy ich jednak z bliska ale ponoć są warte zobaczenia. Z przełęczy zjechaliśmy do Mikowa. Dalej przez Duszatyn i Prełuki dotarliśmy do Komańczy. Na tym odcinku szutrowa droga była już lekka, przyjemna i cały czas po płaskim. Urozmaiceniem były aż cztery przejazdy przez potok Osławę. Tym razem mogliśmy śmiało przeprawić się w bród nie schodząc z rowerów gdyż woda była płytka a na kamienistym dnie ułożono betonowe płyty aby można było przejechać samochodem. Ewa trochę umoczyła buty ale widać na zamieszczonych fotografiach jak sprawnie można było przejechać. Przed samą Komańczą pokonaliśmy jeszcze dość stromy podjazd. Za nim już tylko zjazd i byliśmy na miejscu. Przez chwilę szukaliśmy cerkwi aż w końcu ukazała się nam za drzewami na wzgórzu i widoczne były cztery wieżyczki. Rekonstrukcja bardzo przypominała dawną cerkiew, która spłonęła w 2006r. Była pięknie wykończona lecz trwały jeszcze prace i nie mogliśmy wejść do środka a jedynie dokładnie obejrzeliśmy ją z zewnątrz. Teraz przyszedł czas na uzupełnienie płynów i porządny ciepły posiłek. Tym razem zamiast smażalni ryb wybraliśmy małą przydrożną restaurację. Tam po obiedzie i odpoczynku przeglą0dając mapę obraliśmy drogę powrotną. Podobnie jak dzień wcześniej, czekał nas powrót szosą na dystansie około 40km. Tym razem pokonaliśmy kilka długich i ciężkich podjazdów a na trasie mogliśmy podziwiać widoki na Bieszczady rozciągające się po horyzont. Ostatni męczący podjazd czekał nas za Tarnawą Górną, a po nim mogliśmy odpocząć na długim zjeździe do Leska. Tym razem pojechaliśmy drogą okrężną właśnie przez Lesko nie zaś na skróty pokonując San w bród podobnie jak rano. Nie mieliśmy ochoty iść nocą po kolana w płynącej wodzie z rowerami w górze. W Lesku zastała nas noc. Stamtąd jeszcze kilka kilometrów musieliśmy pokonać jadąc bardzo ruchliwą drogą w kierunku Uherców Mineralnych. Uznaliśmy, że to nie jest dobry pomysł i przed Uhercami skróciliśmy sobie drogę wjeżdżając w teren. Woleliśmy nocny przejazd przez las niż mijające nas z dużą prędkością samochody. Mimo to nocny przejazd w lesie nie należał do najprzyjemniejszych ale pokonaliśmy ten odcinek i wyjechaliśmy tunelem pod torami kolejowymi na szosę, która doprowadziła nas do pensjonatu ?Pod Jesionami?.

Trzeciego dnia wybraliśmy się na pieszą wędrówkę po Połoninie Wetlińskiej razem z naszymi znajomymi, którzy kiedyś jeździli w naszym klubie a teraz przyjechali na urlop w okolice Przemyśla. Następnego dnia zrobiliśmy z Ewą małą wycieczkę do Równi żeby zobaczyć cerkwie. Przejdę więc od razu do dnia piątego, w którym wybrałem się na długą samotną wycieczkę w dzikie rejony Bieszczad w okolice wsi Sękowiec. Przepływający tamtędy San jest kręty i płynie między górami a w dolinkach znajdują się niewielkie polanki i ruiny po dawnych wioskach. Drogi są tam bardzo dobrze przejezdne i głównie szutrówki więc na wycieczki rowerowe świetnie się nadają. Oprócz przyjemnej jazdy można też zobaczyć ruiny cerkwi, młyna i mostu nad Sanem. Ja ich akurat nie miałem okazji zobaczyć gdyż musiałem pokonać długi dystans tego dnia i nie traciłem już czasu zjeżdżając z głównej szutrowej drogi. Ze Zwierzynia czekał mnie długi odcinek szosą do miejscowości Rajskie w miejscu gdzie San wpływa do J. Solińskiego. To była mocna rozgrzewka przed wjazdem w teren, gdzie zaczynało się prawdziwe obcowania z bieszczadzką przyrodą. Po zjeździe z szosy jechałem wzdłuż Sanu aż do mostu. Na tym odcinku San jest przepięknym płytkim potokiem o krystalicznie czystej wodzie a jego dno kamieniste z widocznymi warstwami skalnymi. Szutrowa droga lekko wznosiła się do góry a las stopniowo przerzedzał się i odsłaniał widok na pobliskie góry. Ten odcinek trasy do Sękowca był bardzo kręty, bogaty w podjazdy i zjazdy, a miejscami na powierzchni widać było pozostałości po starym asfalcie. Na lewo płynął San, którego nie było już widać z drogi a tylko lasy i dzikie polany w dole. Na jednej z tych polan między drzewami były ukryte ruiny cerkwi, które ledwo dostrzegłem z daleka. Ten widok był wyjątkowy i brakowało tam jeszcze stada żubrów, które zamieszkują Bieszczady. Wpatrywałem się dobrze ale w przy takim upale żubry trzymają się w cieniu. Po drodze mijałem kolejne wypały oraz drwali przygotowujących drewno do wywózki z lasu. Wreszcie dotarłem do Sękowca. Tam zatrzymałem się na mały posiłek a czekając na swoje zamówienie zostałem zaczepiony przez turystów, którzy wypytywali mnie o mój rower i trasę, którą jechałem tego dnia. Na tym etapie wycieczki odczuwałem już lekkie zmęczenie a to dopiero połowa drogi. Po posiłku drogą asfaltową dotarłem dość sprawnie do Smolnika, małej wioski leżącej blisko granicy z Ukrainą. Dzień powoli zbliżał się do końca a teraz czekał mnie długi odcinek szutrową drogą przez las wzdłuż pasma górskiego Otryt. Po drodze napotkałem kilka jeleni, które wyszły z lasu na drogę a na widok rowerzysty uciekały w popłochu w zarośla. Robiło się coraz ciemniej a ja jechałem ile sił w nogach żeby wyjechać przed nocą z lasu na szosę. Nie chciałem jechać ponownie przez teren po ciemku a szczególnie w samotności. Udało się, dotarłem na szosę i wyjechałem w miejscu, które mijaliśmy z Ewą pierwszego dnia okrążając J. Solińskie. Teraz zapaliłem lampki w rowerze i miałem przed sobą jeszcze 40 km drogi do Zwierzynia. Zmęczenie dawało się już we znaki. Obolałe mięśnie i kark prosiły o odpoczynek. Było już bardzo ciemno ale ten odcinek szosy miałem już przerobiony więc nie musiałem zatrzymywać się by spoglądać na mapę. Jadąc tak mijałem dobrze znane widoki na jezioro nocą oraz wczasowiczów bawiących się na nocnych imprezach przy muzyce. Po łącznym dystansie około 140 km dojechałem wreszcie do Zwierzynia. Zmęczenie było ogromne ale satysfakcja z przejechanej trasy jeszcze większa.

Bieszczady były dla nas nowym wyzwaniem. Piękne Jezioro Solińskie, liczne cerkwie, łatwe i przyjemne szutrowe drogi a miejscami spore błoto i przejazdy przez potoczki. Z Ewą przemierzyliśmy na rowerach tylko część tych pięknych gór. Wiele jeszcze przed nami ale na pewno tam kiedyś wrócimy by poznać Bieszczady do końca. Polecamy bardzo!

Tekst: Krzysztof Reczek
Zdjęcia: Ewa Kryjak, Krzysztof Reczek.