X Leszczyński Maraton Rowerowy

Relację Beaty, Iwony i Eli

Realacja Beaty W.

Spróbowałam i po raz pierwszy przejechał dystans 90 km.
Plan Darka był taki, jedziemy w grupie Darek, Karol, Ela, ja - tempo do 30 km., robiąc zmiany co 5 km. Uważałam, że to jest nierealne, ponieważ ja tak szybko nie potrafię jechać, ale co mi zależy trzeba spróbować. Po drodze dołączyła do nas bardzo sympatyczna mieszkanka Leszna ? Marta, a potem przygarnęliśmy również Iwonę. Jechaliśmy bardzo równo, zgodnie z planem. Ela odłączyła się od nas na 20 km i pojechała krótszy dystans, a nasza grupa skręciła w lewo na trasę dłuższą. Ja wciąż kręcę i trzymam się grupy, czasem wychodzę na przód i daje zmianę. Sama się dziwię. Pogoda była bardzo słoneczna, ciepełko, lekki wiaterek. Na trasie doszło do kilku wypadków, jak to w peletonie, jednak nasz mały peleton jechał bardzo stabilnie, trzymając ustalone tempo. Wytrzymałam razem z grupą do około 65 km, po bufecie Karol pojechał do przodu, Iwonka i Marta wspierały się razem aż do mety, a ja przy wsparciu i poświęceniu Dariusza ukończyłam wyścig po 3,5 godzinie.
Wyścig bardzo fajny, trasa płaska asfalty w dobrym stanie. Jestem bardzo zadowolona, że przejechałam cały dystans, choć na drugi dzień rower wcale mnie nie kusił.
Dziękuję wszystkim za dobrą zabawę.
Beata W.

Realacja Iwony J.

Dzisiejszy niedzielny poranek obudził mnie grzmotami i ulewnym deszczem.
Moje myśli powróciły zaraz do wczorajszego upalnego dnia, w którym to odbył się leszczyński wyścig szosowy. Był to akurat X jubileuszowy wyścig, a mój II.
Już w kolejce po numerki spotkałam kolegę z drużyny, a niedługo później resztę drużyny. Startowało nas dziewięcioro, łącznie z Ela, która na ogół pstryka nam fotki. Wczoraj zresztą też sporo zrobiła po zjechaniu ze swojego krótszego dystansu. Reszta z nas wystartowała na dystansie mega, czyli 90 km.
Start był wspólny, duży tłok - wiec nie zauważyłam nikogo z drużyny. Pierwsze 10 km jechałam ze średnia około 27km/h i chyba gdzieś tutaj usłyszałam okrzyki z mojej drużyny , z zaproszeniem do "pociągu" Emotikon wink .Od tej chwili jechała nas piątka: Beata, Ela, Darek, Karol i ja - oprócz tego kilka innych osób. Grzesiek, Wacek, Marek i Marek byli już w przodzie.
Zaczęła się super jazda ze zmianami (moje nowe doświadczenie) ze średnia ok 30km/h gdzieś do 60-go km. Na 20 km na rozjeździe skończył się odcinek wyłączony z ruchu drogowego i zobowiązani byliśmy już do poruszania się zgodnie z obowiązującymi przepisami ruchu drogowego. Gdzieś na 40 km przejeżdżaliśmy przez najbardziej znaną letniskowa miejscowość w regionie - Boszkowo. Z racji upału i położenia nad jeziorem ruch ludności był niesamowity. Około 60 km rozpoczęła się sekcja z najdłuższymi i najwyższymi podjazdami. Gdzieś tutaj właśnie zaczął się urywać nasz "pociąg". Zmęczenie już dawało się we znaki, stopy i pośladki piekły, średnia/h znacznie spadła do 24-22/h. Ruch samochodów bardzo duży, tak ze trudno było wyprzedzić kolarza. Ostatnie 10 km jechałam z poznana na trasie Marta, zmieniałyśmy się i przetrwałyśmy te ostatnie kilometry ze średnia ponad 26/h i dojechałyśmy szczęśliwe, tym bardziej, ze na trasie było sporo wypadków w tym dwie większe kraksy w których uczestniczyło po kilka, kilkanaście osób.
W swojej kategorii czyli: K-5, rower inny dostałam największy z tegorocznych zdobytych pucharów.
Iwona

Relacja Eli C.

Taaak??patrząc na Was i słuchając waszych opowieści z wyścigów MTB jak i szosowych to mogłabym napisać już niezłą książkę-poradnik. Ale patrzeć ,pisać, słuchać to nie to co brać udział w wyścigu.
Na miejscu odebraliśmy numery, gadżety, przywitaliśmy się ze znajomymi ( z wielką radością a zarazem zaskoczeniem powitałam Darka Krawczyka, który w Wałbrzyskim MTB miał poważny wypadek a dziś startował z nami) przebraliśmy się za kolarzy i poszliśmy na małą rozgrzewkę. Choć samo bezchmurne niebo i zapowiadana temperatura 30 stopni grzała nas wystarczająco. Dopiero wówczas ,widząc ten tłum kolarzy czekających na start wspólny, adrenalina dała o sobie znać.
Strategicznie?..wraz z Beatką, Darkiem i Karolem ustawiliśmy się w cieniu na końcu ? pomyślałam jak dobrze mieć drużynę, że oni są ze mną, że nie zostawili żółtodzioba na pastwę losu. Za uszami kołatały mi się modrości Wacława: nie spal się na starcie, nie daj się ponieść emocjom. Szybka myśl przecież jadę z ?kawałkiem? drużyny , krzywdy mi nie zrobią tym bardziej, że oni jadą na 90 km a ja tylko na 30 km. Ruszyliśmy?.. powoli ustawiając czteroosobowy ?pendolino?.?.treningi jazdy na kole przydały się. Moje skupienie sięgnęło zenitu ?. Boże, żeby im nie zrobić krzywdy. Padają pierwsze instrukcje ?zmiany co 5 km, tempo na 30-35 km/h. Nasze ?pendolino? nabiera pięknego kształtu i prędkości a wzrok wymijanych kolarzy jest miodkiem na mój stres. Pędzimy . Około 8 km wskakuje do naszego pociągu Marta Figielek - ?lokaleska? która oprócz zmian daje informacje o trasie. Pędzimy. Około 10 km widzimy Iwonkę która z ochotą łapie się do ?Sport-profitowego pendolino?. Pędzimy. W głowie pojawia się następna myśl Wacława ?bądź jak lisior , nie wychodź na prowadzenie?. Taak?było mi przykro patrzeć jak moja kochana drużyna ciężko pracuje ale gdybym wyszła na czoło to tempo spadłoby, bo dla mnie jazda 30-35 km/h przez 20 km to i tak szczyt marzeń. Dlatego zachowałam zimną krew i wiozłam się na kole. W miłym towarzystwie kilometry mijały prędko i ani się obejrzałam a trzeba było się rozstać i ruszyć samotnie pod wiatr na 10 km do mety. Gdzieś w oddali migotał ?samotny kolarzysta? a ja pod lekką ?zmarszczkę? (bo przy podjazdach Trzebnickich to zmarszczka) machałam nóżkami 27 km/h. W głowie pozostała ostatnia instrukcja Marty ?masz jedną górkę o potem pędź ,nie odpuszczaj, bo masz z górki aż do mety?. Starałam się chwilę odpocząć i równomiernie pedałować, po jak dla mnie szaleńczej pociągowej jeździe, no bo górka przede mną. Ale górka nie nastała, za to pojawiła się ostatnia miejscowość Święciechowa w której na rynku zagubił się ?samotny kolarzysta? a ja jak dobra matka wyprowadziłam go z czeluści zagubionej drogi?heeee. I tak przez chwile byłam koniem prowadzącym. Potem była maleńka zmarszczka i ?kolarzysta? jak dżentelmen wyszedł na prowadzenie. Wówczas włączył mi się lisior. Wiedziałam, że to już ostatnie 2 km do mety dlatego grzeczniutko nabierałam sił w tunelu mojego dżentelmena. Jakieś 800 metrów przed metą rozpoczęłam finisz pod wiatr rozpędzając się do 33km/h. Mój ?dżentelmen? nie dał już rady utrzymać się na kole. Kontem oka przed metą zobaczyłam przyczajoną Kasię Rokosz ze swoim wielkim obiektywem, dałam jej znak ręką z odpowiedniej odległości Emotikon wink ,że ją widzę i oczekuje pięknego zdjęcia, jak na gwiazdę przystało - Kasiu dzięki wielkie.
I tak dotarłam do mety z czasem 1:00:35. Tam mieli na mnie czekać znajomi z pracy którzy chcieli zagłębić się w kolarskie arkana i poczuć atmosferę wyścigu, ale byłam za szybko z powrotem, bo nie zdążyli wypić kawy - ich pytający wzrok bezcenny. Chwila oddechu, zrzucenie wilgotnych ciuszków, aparat w garść i do roboty??
Raz jeszcze dziękuję mojemu cudownemu ?pendolino? z Beatki, Iwonki, Darka, Karola oraz Marty, że nie zostawili mnie z moim strachem na starcie.
Ela


Relację Beaty, Iwony i Eli Realacja Beaty W. Spróbowałam i po raz pierwszy przejechał dystans 90 km. Plan Darka był taki, jedziemy w grupie Darek, Karol, Ela, ja - tempo do 30 km., robiąc zmiany co 5 km. Uważałam, że to jest nierealne, ponieważ ja tak szybko nie potrafię jechać, ale co mi zależy trzeba spróbować. Po drodze dołączyła do Continue Reading